top of page

magia bagien

  • Zdjęcie autora: Dolcegattina
    Dolcegattina
  • 2 paź
  • 3 minut(y) czytania

Zaktualizowano: 4 paź

W dniu 10 września 2025 roku, w sercu dzikiej, bagiennej krainy, gdzie mgła o poranku snuje się po zielonych trzcinach, a żaby stroją swoje chóry, wydarzył się cud.

Na świat przyszło osiem maleńkich kotów – miot noszący magiczną literę W.

To nie były zwykłe kocięta, lecz dzieci pradawnej linii, która od wieków rodziła piękno, wdzięk i tajemnicę.


Mama, piękna kotka o imieniu Rhapsody in Blue Dolcegattina, czuła, że ta noc będzie wyjątkowa. Gwiazdy świeciły jaśniej, a księżyc zaglądał zza chmur, jakby chciał pobłogosławić nowo przybyłe istnienia. Była dzielna niczym królowa strzegąca swego ludu – nie drżała, nie bała się, lecz z czułością otoczyła każde maleństwo.


Na świat przyszły cztery dziewczynki:

  • orientalna czekoladowa, o sierści lśniącej jak świeżo rozpuszczona czekolada,

  • orientalna czekoladowa pręgowana, która od pierwszych chwil wyglądała, jakby niosła ze sobą pradawne runy zapisane w paskach na futerku,

  • orientalna czarna, niczym maleńki cień, z którego bił spokój i tajemnica,

  • oraz syjamka czarna, której błękitne oczy połyskiwały niczym kryształy w mroku.


Tuż obok nich pojawili się czterej bracia – chłopcy pełni wigoru:

  • Orientalny czekoladowy klasycznie pręgowany, dostojny, jakby już wiedział, że nosi w sobie dumę rodu,

  • orientalny czarny pręgowany, w którego prążkach kryła się opowieść o leśnych duchach,

  • oraz dwóch braci – czarnych orientali, tak podobnych do siebie, że wydawało się, iż powstali z odbicia w wodzie.




Minęły pierwsze dni w dzikiej bagiennej krainie. Poranne mgły otulały ziemię jak miękkie kołdry, a małe kotki z miotu W rosły, nabierając sił.

Ich oczka zaczęły się otwierać, a w ruchach i głosach można było dostrzec pierwsze oznaki charakteru.


Pewnej nocy, gdy księżyc odbijał się w wodzie jak srebrne lustro, mama Rhapsody in Blue Dolcegattina spojrzała na swoje dzieci i wiedziała, że nadszedł czas nadać imiona – dary, które będą im towarzyszyć przez całe życie. Wtedy cała kraina ucichła. Trzciny przestały szeleścić, żaby umilkły, a nad bagnami rozlała się niezwykła moc. To była magia bagien – stara, tajemnicza i mądra. Ona także pragnęła być świadkiem narodzin imion.


Najpierw podeszła do czekoladowej dziewczynki. Była odważna, ciekawska i zawsze pierwsza przy mleku. W jej oczach połyskiwały iskierki radości. – „Ty będziesz Wena” – wyszeptała mama – „bo przynosisz natchnienie i odwagę, jak muza z dawnych legend.” A bagienna mgła otuliła ją delikatnym welonem, jakby potwierdzając wybór.


Obok niej tuliła się czekoladowa pręgowana. Jej futerko zdobiły linie jak pradawne runy, a spojrzenie miało w sobie ciepło i mądrość. – „Ciebie nazwę Wania” – powiedziała Rhapsody – „bo twoje serce jest spokojne jak tafla jeziora i silne jak pieśń dawnych czasów.” Wtedy w trzcinach zaszumiało coś miękkiego, jak echo dawnej pieśni.


Czarna dziewczynka wyróżniała się niezwykłą energią. Potrafiła zniknąć w cieniu, a chwilę później pojawić się obok rodzeństwa, szybka jak wiatr. – „Twoje imię to Witch’s Speel” – rzekła mama – „bo jesteś jak zaklęcie – tajemnicza i nieuchwytna.” Bagienne światła zatańczyły w wodzie niczym drobne ogniki, witając ją.


Na końcu spojrzała na syjamkę czarną, której błękitne oczy lśniły jak nocne kryształy. Jej głos brzmiał melodyjnie, a w jej obecności wszyscy czuli ciepło. – „Ty będziesz Werona” – uśmiechnęła się Rhapsody – „twoje imię jest jak pieśń pełna uczuć i blasku.” W odpowiedzi z bagien uniósł się delikatny zapach kwitnących ziół, jak błogosławieństwo.


Przyszła kolej na chłopców.


Pierwszy z nich – czekoladowy klasycznie pręgowany – miał w sobie dumę i dostojeństwo. Jego ruchy były spokojne, jakby już teraz nosił w sobie siłę przyszłego przywódcy. – „Tobie dam imię Wenezio” – wyszeptała mama – „bo brzmi ono jak echo dalekiego miasta pełnego piękna i szlachetności.” Woda w stawie zadrżała, jakby sama natura przyjęła to imię do swojego serca.


Pozostało jeszcze troje chłopców – czarny pręgowany i dwaj czarni bracia. Oni wciąż czekali. Imiona musiały dopiero przyjść do nich – jak wiatr znad bagna, jak błysk gwiazdy spadającej w noc. A magia bagien szeptała, że nadejdzie czas, gdy każdy z nich sam wskaże swoje przeznaczenie.

I tak w bagiennej ciszy narodziła się pierwsza część ich historii:Wena, Wania, Witch’s Speed, Werona i Wenezio już niosły swoje imiona niczym drogowskazy, a trzej bracia jeszcze czekali na swój znak.

Komentarze


bottom of page